opowiem wam pewną przygodę, która wydarzyła się dnia wczorajszego. zachciało mi się pojeździć na rowerze, tak godzinkę, co by nie było. podróż jastarnia - kuźnica, muzyka włączona, licznik zresetowany, buty wpięte, słońce świeci - bajka.
to jadę...
3 km, czuje że pływam a nie jadę.
lekki flak, tylna opona.
kurwa
ale niestrudzona ja, dzielna i nieustraszona, jedzie na stację (całą jedna, która jest akurat po drodze), pryka w oponkę i rusza dalej.
jadę
5 km, osiągam 30km/h (?!).
czuje że lecę,
osiągam ekstazę muzyczno-mięśniowo-wydolnościową
pocę się
atakuje mnie rój małych skurwysyńskich muszek co 10 metrów, ale nie zrażam się - jestem twardzielką!
10km. cel osiągnięty, zawracam do domu.
powrót
-8km, dziwnie czuję, że znów płynę.
flak osiąga miękkość siusiaczka po amfetaminie, sytuacja robi się napięta, schodzę z roweru i pcham go po tej ścieżce rowerowej... mijają mnie rowerzyści, słońce świeci, ja mam 2 jebane kilometry do przepchnięcia.. kurwa..
tak idąc i szarpiąc się tu z rowerem romualdem, a ówdzie z rojem zajebanych muszek, osiągam stan przed wkurwiony, i tak nadal maszerując odzywa mi się brzuch...
ze posiadam lekkie problemy ze srankiem, wieczorem dnia poprzedzającego moja wycieczkę, nałykałam się tabletek ziołowych o dźwięcznej nazwie senefol. właśnie te zioła w zaczęły działać.. i to jak!
więc mknę z lekkim dyskomfortem w okolicy dupy, byle by dobić to tej stacji, która wcześniej mijałam.
dobiłam, sytuacja robi się krytyczna, czekoladowe oko piszczy ze ścisku, ja biegnę ledwie godząc ten - biegowo - ściskowy kompromis. w końcu zgięta we wczesnym stadium skoliozy, wystawiam dupę w pozycji małysz i sram!
błoga chwila nadeszła, stan rozluźnienia maluje mi się na twarzy. brzuch już nie warczy, ja w pozycji "prawie na krześle" - trwam.
i tak bym trwała, gdyby nie czujne oko me, nie zauważyło papieru... ani ręczników..
i tak wiszę tyłkiem na kiblem i obrastam smrodem, a w duszę zagląda mi niepokój.
w głowie plątanina myśli - czy wsadzać tyłek do zlewu, czy krzyczeć czy dzwonić po ryja, co by przyjechał i swa wybrankę z tej opresji uratował. a dupa schnie..
w szale myśli, moje drugie najwyraźniej czujniejsze oko dostrzegło długi kawałkek, kompletnie suchej i nie tkniętej srajtaśmy w koszu. ktoś miał czelność papierem do tyłka wycierać sobie ręce, kiedy jest dmuchawa (daaa!)
szybkość i koordynacja ruchowa, jaką posiadam, w jednej sekundzie uczyniły ów papier moim.
me gepardzie ruchy sprawiły że schowane pod tłuszczem mięśnie - napięły się w czynności nazwanej przez pospólstwo - podtarciem dupy
misja wykonana, melduję!!