piątek, 31 grudnia 2010

sznurowadła

człowiek buty nosi, wszelkich maści i rodzajów spod małych koreańskich dziecięcych łapek ich powstała armia. to czemu nie powstała ani jedna para sznurowadeł, która nie zawiąże się na jedną komendę i nie rozplączę na drugą, nie puszczając kokardki w tak zwanym między czasie.

na boga!

ludzi w kosmos wysyłają a nie potrafi nikt wpaść na ten problem rozwiązujących się sznurowadeł. albo na rozwiązanie o zgoła odwrotnym równaniu, mianowicie nie zaplątujących się takowych bucianych sznurków.

ot taka sytuacja:

sylwester (zbieżność miejsce i nazwisk jest przypadkowa), supermarket. imprezowe zakupy, idzie człowiek umęczony kurtkami, szalikami, rękawiczkami, które zimą ożywaja w kieszeni i z nich uciekają, wkurza się bo i włosy pod czapka zachowuja sie płasko, wkurwia tego człowieka tłum alkoholowo imprezowy, szukający ostatnej promocji, pocący się w kolejkach do kasy i przeklinający dzień w którym odłożył zakupy na własnie dziś. nie zebym mówila o sobie ale sytuacja nie jest taka sobie ot zmyślona.

z ciężkim koszykiem lezie taki do kasy, spada mu torba z ramienia, jak szuka portfela, kasjerka straciła humor 20 lat temu kiedy to mąż po raz ostatni ją w ogóle dotykał i szarpie się między reklamówka, produktami, kartami, stara się do tego powiedzieć "dzień dobry" i tu nagle rozwiązuje mu się sznurówka.
tak kurwa, jak by nie można było sobie zafundować butów bez jakiś tasiemek. nieee ten człowiek musi mieć buty wysokie, ze sznurówkami do kolan i do tego zakończonymi jakimiś jebanymi pomponikami.

schyla się, zawiązuje, pot mu po tyłku leci, pachy pływają w sosie własnym, ale nie poddaje się, ot taki incydent. SZNURÓWKA! spoko, płaci, wychodząc z supermarketu uświadamia sobie ze nie kupił 5 innych ważnych rzeczy i jak by na przykład nie mógł pomyśleć i kupić wszystkiego w jednym miejscu...

lezie do samochodu, parking cały mokry bo oczywiscie snieg musiał spaść w sylwestra a nie na przykład kurwa w wigilię. i tu nagle rozwiązuje się drugi but. mysli "dojdę" do auta bez zawiązywania, w koncu to pare metrów. i idzie, przydeptuje srebrny pomponik, czerwienieje ze złości i oczywiscie jak to bywa w scenaruszach takich jak ten, przydeptuje i sie przerwaca.

broniąc ryja rzuca siatki pełne różnych przydatnych rzeczy (jajka) i upada na łapy. rękawiczki mokre, dupa mokra, oczywiście, śmiejcie się. zajebiście, w chuj.
raz na zawsze ma być rozwiązany problem rozwiązujących się sznurowadeł, bo robi dwie kokardki. teraz skurwiele się nie rozplączą!

wstaje nie strudzony, otrzepuje się, nanosi bagno do auta, nie przejmuje się, jajka wypływają na wycieraczkę, tworząc zupę błotnistą. spoko

w drodze do domu ów człowiek zaczyna odczuwać pewne parcie ze strony pęcherza, więc jeździ jak popierdolony po okolicy i szuka, ot toniku na przykład. błyskiem zahaczjąc o osiedlowe sklepiczki, parkuje, szarpie się ze setką siat i do domu gna..

oczywiście klucze nagle zaplątały się w kieszeni, a brama zacięła. oczywiście siku się chce bardziej, w oku kręci się łza od wstrzymywania. i przez szacunek do nowych białych paneli, nie wlezie do domu w brudnych od błota i śniegu w butach z pierdolonymi sznurówkami.

i oczywiście, nie może rozplatać jebanych podwójnych kokardek...

i oczywiście, resztę pozwalam dopowiedzieć..

i podsumuje.

albo nie bo znowu chce mi się szczać..

sobota, 16 października 2010

z jednego miotu.


dość (w chwili słabości to wyznanie zostaje napisane) udana mieszanka pedagoga i ekonomisty.
weszła w moje życie wraz z wybuchem w czarnobylu i od tej pory nie byłam już jedynaczką.
co prawda mając już jedno dziecko (MNIE), łatwiej było mieszalni genów podjąć decyzję w temacie dalszej prokreacji, skoro pierwszy raz był co najmniej udany. 
no i potrzebowałam towarzystwa, a jedyny towarzysz mojego dzieciństwa – pies, uciekł….

pierwsze co pamiętam to mój zmącony wiecznym krzykiem spokój.
i  próby wypuszczenia jej na wolność z kojca w którym była trzymana.

ona
kocha czekoladę, ale jej nie je. 
mistrzyni ciętej riposty z bezczelnością zbudowaną w prototypowy organ umieszczony między językiem a mózgiem.

wiecznie na diecie, skrzywdzona w dzieciństwie przez kartofle i cartoon network.  
miłośniczka łowickich wzorów na nogach i innych na innych.
uzależniona od spinningu czy czegoś tam co sprawia, że się pocisz, i wydaje ci się, że lepiej wyglądasz. 
nigdy nie zje czegoś co zostało odgrzane , tak więc biedne dziecko nie zna smaku żurku, kapuśniaku, bigosu i wszystkich tych którym czas dodaje uroku….


fotograf.  z zamiłowania i szkoły.
kukmaster od słodyczy.

i na to wszystko ona cała w czerni.
(wytrwale uważa że jedyny słuszny kolor to czarny kolor. chyba że chodzi o włosy to wtedy biały.)

rodzeństwo.
genetyczna mieszanka podzielona na dwa ciała i skrajnie podobne umysły.

czasem mówimy do siebie często czasem nie.
daleko ale blisko.


a jak nie ma nikogo.
jest.
ona.
z tyłu ogolonej głowy.
zawsze



niedziela, 1 sierpnia 2010

wycieczka

opowiem wam pewną przygodę, która wydarzyła się dnia wczorajszego. zachciało mi się pojeździć na rowerze, tak godzinkę, co by nie było. podróż jastarnia - kuźnica, muzyka włączona, licznik zresetowany, buty wpięte, słońce świeci - bajka.

to jadę...
3 km, czuje że pływam a nie jadę.
lekki flak, tylna opona.
kurwa

ale niestrudzona ja, dzielna i nieustraszona, jedzie na stację (całą jedna, która jest akurat po drodze), pryka w oponkę i rusza dalej.

jadę
5 km, osiągam 30km/h (?!).
czuje że lecę,
osiągam ekstazę muzyczno-mięśniowo-wydolnościową
pocę się
atakuje mnie rój małych skurwysyńskich muszek co 10 metrów, ale nie zrażam się - jestem twardzielką!

10km. cel osiągnięty, zawracam do domu.

powrót
-8km, dziwnie czuję, że znów płynę.
flak osiąga miękkość siusiaczka po amfetaminie, sytuacja robi się napięta, schodzę z roweru i pcham go po tej ścieżce rowerowej... mijają mnie rowerzyści, słońce świeci, ja mam 2 jebane kilometry do przepchnięcia.. kurwa..

tak idąc i szarpiąc się tu z rowerem romualdem, a ówdzie z rojem zajebanych muszek, osiągam stan przed wkurwiony, i tak nadal maszerując odzywa mi się brzuch...

ze posiadam lekkie problemy ze srankiem, wieczorem dnia poprzedzającego moja wycieczkę, nałykałam się tabletek ziołowych o dźwięcznej nazwie senefol. właśnie te zioła w  zaczęły działać.. i to jak!
więc mknę z lekkim dyskomfortem w okolicy dupy, byle by dobić to tej stacji, która wcześniej mijałam.

dobiłam, sytuacja robi się krytyczna, czekoladowe oko piszczy ze ścisku, ja biegnę ledwie godząc ten - biegowo - ściskowy kompromis. w końcu zgięta we wczesnym stadium skoliozy, wystawiam dupę w pozycji małysz i sram!

błoga chwila nadeszła, stan rozluźnienia maluje mi się na twarzy. brzuch już nie warczy, ja w pozycji "prawie na krześle" - trwam.

i tak bym trwała, gdyby nie czujne oko me,  nie zauważyło papieru... ani ręczników..

i tak wiszę tyłkiem na kiblem i obrastam smrodem, a w duszę zagląda mi niepokój.
w głowie plątanina myśli - czy wsadzać tyłek do zlewu, czy krzyczeć czy dzwonić po ryja, co by przyjechał i swa wybrankę z tej opresji uratował. a dupa schnie..

w szale myśli, moje drugie najwyraźniej czujniejsze oko  dostrzegło długi kawałkek, kompletnie suchej i nie tkniętej srajtaśmy w koszu. ktoś miał czelność papierem do tyłka wycierać sobie ręce, kiedy jest dmuchawa (daaa!)

szybkość i koordynacja ruchowa, jaką posiadam, w jednej sekundzie uczyniły ów papier moim.
me gepardzie ruchy sprawiły że schowane pod tłuszczem mięśnie - napięły się w czynności nazwanej przez pospólstwo - podtarciem dupy
misja wykonana, melduję!!

piątek, 30 lipca 2010

gruba

nie owijając w bawełnę - utyłam..

macki kreujące wszechobecny wizerunek chuda-fajna, dotknęły mnie ugodziły w moje biedne, ledwie pulsujące serduszko..
może i nawet nie przejęłabym się tym aż tak, gdyby nie fakt, ze wraz z faktem tycia, wyrósł mi nowy towarzysz podroży przez życie - brzuch.
okazuje się więc ze taki brzuch prowadzi dość podobne życie do twojego, jak ci zimno, również się trzęsie, jak na przykład tańczysz, on rwie się na boki to w prawo to w lewo, nawet jak za potrzeba idziesz się wysrać, i siadasz na desce, on zasiada również - na twoich udach.
co do ud, to mam swoja teorie, że jest to efekt ewolucji.
kobieta w zimnie, musiała takim udem, przykryć swoje całe dziecko, co by ogrzać.
ewolucja ewolucją, ale niektóre w ramach zabawy w pracownika McDonaldsa tworzą dość osobliwe hamburgery, chowając między udami całych mężów.
są również kobiety, z potężnymi plecami, które gdy dobrze nimi potrząsną mogłyby wystawiać przenośne pokazy ruchomych wydm.

są takie co za taką wydmę same na halloween nie musiałby by sie nawet przebierać, tylko z marszu doczołgiwać sie do drzwi: trick or treat! - wykrzyknęłaby taka!

i tak właściwie, odrobina tłuszczu daje - poza choroba wieńcową i zwyrodnieniem kręgosłupa - sporo fanu w życiu, jak sama napisałam.
wiec precz sfotoszopowane panienki z okładek shape'a!

ach! idę do pracy bo aż się zdegustowałam..

czwartek, 22 lipca 2010

pocztówka z vakacji

siostra veniuszka pisze....


plaża

i oto córka marnotrawna wyjechała nad morze do pracy. cud, marzenia, malina i poziomka. kocham morze, jak by nie było, ale czemu do chuja, ktoś wymyslił te niezliczone tony piasku okalające wielką wodę? to spełnienie marzenia wczasowiczów jest niczym innym jak całym zastępem miliarda malusich wkurwiajacych ziarenek, gotowych w każdej sytauacji uprzykrzyć ci życie. okazuje się, że nawet podczas zachowywania wielkiej uwagi jakieś ziarneko zawsze znajdzie się w Twoim bucie, łóżku, ciuchach czy torbie.  przyjaciele wakacji, takie funfele morza, które – jestem pewna – szumi i pieni się u brzegu, bo też go to wkurwia. 

hollywood na przykład nie pierdoli się z ukazaniem piasku jako nieodłącznego elementu irytacji. hollywood pokaże tylko romantyczną scenerię przy wschodzie slońca na piaszczystej plaży i scenę tuż po gdzie para leży na nie upiaszconym kocu, który zmaterializował się ot tak! oczywiście nie pokaże się piasku który ni stąd ni zowąd znajduje się w twojej cipce, między cyckami, we włosach, oczach i ustach. pod prysznicem okazuję się że był on także pod pachami, a będąc w kiblu, że zdumieniem stwierdzasz ze jest on także w dupie. dwa dni leczysz otarcia, cztery dni wytrzepujesz ciuchy, po roku znajdujesz piach w butach i całe życie masz wstręt do ruchania się na plaży. 

p.s. właśnie wysmarkałam sobie piaskownice z gilem..



poniedziałek, 19 lipca 2010

zawód córka


pisze do was z côte d'azur, a dokładnie z saint-tropez.
jest ogólnie zajebiście.
wiadomo imprezy, lunche, brunche, srunche.

ciągle dzwonią do mnie pracodawcy, ale żaden nie rozumie, że 5000$ nie leży w sferze moich zainteresowań.
kupiłam se auto - aston martin vantage V8. ale już mi się znudziło.

mój pies nauczył się korzystać toalety, ponieważ nie chce kłopotać mnie wiecznymi spacerami i niszczeniem fleków w szpilkach.
mój facet codziennie przynosi mi śniadania do łóżka, bo uważa, że jestem za chuda i mogłabym te 50 kilo ważyć.

postanowiłam, że kupie tu dom. i będę przyjeżdżać na weekendy. mam dość ciasnej pałacowej atmosfery.

nie wiem tylko czy basen ma być kryty czy nie?
bo nie lubię paprochów w wodzie.

ale chyba lepiej zatrudnić sprzątacza.



w piątek muszę idę na shopping, bo nie mam co założyć.  wszystko już raz miałam na sobie.

no i chciałam zmienić kolor z blond złotego, na bardziej złoty i błyszczący, bo jestem teraz bardziej opalona.
ale nie wiem co na to mój stylista. jutro zadzwonię i skonsultuję.

lecę umoczyć dzióbek w szampanie.


kisses