to nie miłość
bo nigdy cię nie kochałam
bo cię kochać nie umiałam
albo może wprost nie chciałam
to jest duma urażona
próżna i bardzo tobą już zmęczona
gorsza niż złamane serce o wiele
nie wyleczysz jej w kościele
nie ma takiego świętego żeby krzyczeć na pomoc do niego
nikt ci pomóc nie może
rozpacz powoduje że zamarznąć chcesz na dworze
jak kurwa tania
której za orgazm pięćdziesiąt polskich złotych płacisz
bo obsłuży cię bez gaci
jeśli takie masz życzenie
mylisz miłość z doświadczeniem
wykrzyczeć tego żalu się nie da
a we mnie taka dojrzewa potrzeba
by zrzucić te ciężkie uczuć kilogramy
uderzyć się w głowę mocnymi pięściami
gdzie byłeś boże święty
gdy mnie porwało w czarne odmęty
paliłeś wtedy z ironii skręty
ręka twoja nie broniła ode złego
gdy karmił padliną moje ego
teraz ty
drogi kolego
przypadkowo spotkany
liżesz brudne od niego rany
pomożesz mi proszę
bo ja w sobie lęk wciąż noszę
jak wierzchnie ubranie
musisz zrobić w gorącej wodzie pranie
naparzyć ziół na ukojenie
spełnić jedno moje marzenie
kocem nakryć zmarznięte ciało
możesz się mną zająć mało
tyle ile ci się będzie chciało