sobota, 16 października 2010

z jednego miotu.


dość (w chwili słabości to wyznanie zostaje napisane) udana mieszanka pedagoga i ekonomisty.
weszła w moje życie wraz z wybuchem w czarnobylu i od tej pory nie byłam już jedynaczką.
co prawda mając już jedno dziecko (MNIE), łatwiej było mieszalni genów podjąć decyzję w temacie dalszej prokreacji, skoro pierwszy raz był co najmniej udany. 
no i potrzebowałam towarzystwa, a jedyny towarzysz mojego dzieciństwa – pies, uciekł….

pierwsze co pamiętam to mój zmącony wiecznym krzykiem spokój.
i  próby wypuszczenia jej na wolność z kojca w którym była trzymana.

ona
kocha czekoladę, ale jej nie je. 
mistrzyni ciętej riposty z bezczelnością zbudowaną w prototypowy organ umieszczony między językiem a mózgiem.

wiecznie na diecie, skrzywdzona w dzieciństwie przez kartofle i cartoon network.  
miłośniczka łowickich wzorów na nogach i innych na innych.
uzależniona od spinningu czy czegoś tam co sprawia, że się pocisz, i wydaje ci się, że lepiej wyglądasz. 
nigdy nie zje czegoś co zostało odgrzane , tak więc biedne dziecko nie zna smaku żurku, kapuśniaku, bigosu i wszystkich tych którym czas dodaje uroku….


fotograf.  z zamiłowania i szkoły.
kukmaster od słodyczy.

i na to wszystko ona cała w czerni.
(wytrwale uważa że jedyny słuszny kolor to czarny kolor. chyba że chodzi o włosy to wtedy biały.)

rodzeństwo.
genetyczna mieszanka podzielona na dwa ciała i skrajnie podobne umysły.

czasem mówimy do siebie często czasem nie.
daleko ale blisko.


a jak nie ma nikogo.
jest.
ona.
z tyłu ogolonej głowy.
zawsze